Poznajmy się:


Monika Lech
Postanowiłam zostać pisarką, kiedy – oglądając serial „Kosmos 1999” – natknęłam się na bohaterkę o imieniu Maya. Wpierw co prawda chciałam zostać kosmonautką, ale najbliższy kosmodrom był na terenie obecnego Kazachstanu i dostanie się tam było raczej niemożliwe. Po przeliczeniu odległości na mapie z centymetrów na kilometry stwierdziłam, że chyba łatwiej byłoby uzyskać, posiadaną przez Mayę, zdolność do błyskawicznej zmiany w kogoś innego.
Niestety, dość szybko zrozumiałam, że prawa fizyki na to nie pozwalają i jedyne, co mi pozostaje, to wymyślanie światów, w których żadna „głupia fizyka” mnie i moich bohaterów nie obowiązuje. Ten okres w moim życiu twórczym należy do płodnych, aczkolwiek literacko bezsensownych i mało chwalebnych.
Nawiasem mówiąc, predylekcja do postaci z filmów SF została mi na długo. Na przykład po obejrzeniu „Star Trek” wahałam się, czy bardziej pociąga mnie Spock czy Uhura, a po „SG: Atlantis” zadurzyłam się w Rononie Dexie.
Nikt nie jest doskonały.
Pomiędzy „Kosmosem” a ST czytałam wszystko, co było w bibliotece, a co nie znajdowało się na liście lektur. Z nieznanych przyczyn wolałam bowiem Tolkiena, Strugackich i Asimova od Antków i Anielek.
Karma jednak ma wyjątkowo długie ręce i zlekceważone lektury dopadły mnie na studiach polonistycznych. Tam już nie było uproś i trzeba było przeczytać wszystko, łącznie ze „Wspólnym pokojem” Uniłowskiego. Po dramatycznych przeżyciach związanych z zanurzeniem w tradycję literacką przestałam pisać na dobre dwadzieścia lat. Okres ten w dziwny sposób koreluje także z wydaniem całości cyklu wiedźmińskiego. Nie da się ukryć, że przeżyta trauma historycznoliteracka nałożyła się na tę związaną z przeczytaniem całości przygód mojego ulubionego białowłosego bohatera, Geralta z Rivii, i stwierdziłam, że prawdopodobnie nie napiszę na razie nic tak dobrego.
Postanowiłam zatem skupić się na karierze oraz zarabianiu pieniędzy. Zdawałam sobie bowiem sprawę, że pisarstwo nie jest specjalnie popłatnym fachem i na bycie twórcą należy sobie wcześniej zarobić.
Kolejne lata spędziłam zatem na gromadzeniu wpisów w CV. Trzeba przyznać, że mój życiorys zawodowy jest ciekawy i obejmuje – między innymi – pracę w polskiej ambasadzie w egzotycznym kraju oraz pracę w mediach, głównie internetowych. Przez wiele lat pracowałam w Onecie, w którym zarządzałam sporymi zespołami i projektami, następnie pracowałam dla Agory i w „Tygodniku Powszechnym”. Mój życiorys zawodowy znajdziecie pod linkiem. Nie wiem po co on Wam, ale co mi szkodzi podlinkować?
Kariera nie przeszkadzała mi w czytaniu (SF, książki popularnonaukowe, głównie historia, ewolucjonizm i antropologia) i zwiedzaniu małego, ale pięknego kontynentu, jakim jest Europa.
W 2018 roku postanowiłam, że „enough is enough” i zafundowałam sobie sabbatical, w czasie którego chciałam „nie robić nic, tylko pisać”.1
I tym razem życie pokazało mi bardziej ironiczną ze swoich stron. Siedząc bowiem w domu i pisząc „Drogę Smoka” spędzałam w pracy i nad pracą średnio po 15 godzin dziennie. Jak mówię: „zarządzanie postaciami, które się pisze, jest równie trudne jak zarządzanie charakternymi menedżerami z XXX”. Firmę można sobie dowolnie wpisać. W moim życiu nie ma ludzi niecharakternych.
Obecnie mieszkam w Krakowie, ale ciągle utrzymuję bliskie związki z Warszawą. I w dalszym ciągu piszę.
Lubię dużo rzeczy
czytanie, podróże dalekie i bliziutkie, jedzenie, kolarstwo, ludzi, obserwowanie świata





